“Fast fashion” to angielskie sformułowanie, które coraz częściej pojawia się w dyskursie publicznym. Do niedawna o tzw. szybkiej modzie rozmawiało się tylko w kontekście najnowszych trendów, jednak coraz częściej rozpoczynana jest debata o negatywnych aspektach tej branży – warunkach pracowniczych czy wpływie produkcji na środowisko. Z fast fashion spotykamy się na każdym kroku w naszym życiu, ale czy wiemy, czym tak naprawdę jest, a raczej – jakie niesie za sobą skutki?

Szybko, tanio, jeszcze szybciej

Określenie “fast fashion” tyczy się wszystkich firm produkujących bardzo szybko i na masową skalę ubrania, które następnie sprzedają w stosunkowo przystępnych cenach. Wydają od kilkunastu do kilkudziesięciu kolekcji na przestrzeni roku, zatem rotacja towarów jest bardzo duża, a nowe produkty mogą pojawiać się nawet dwa razy w tygodniu. Marek zaliczających się do fast fashion jest wiele, jednak to największe koncerny mają główny wpływ na kształtowanie rynku. Do głównych hegemonów rynkowych należą: holding INDITEX (jego częścią są m.in. Zara, Stradivarius, Pull&Bear, Massimo Dutti), koncern H&M (poza samym H&M do koncernu należą także & Other Stories, Monki czy COS), ASOS czy GAP Inc. 

Aby zobrazować to, jak duży wpływ mają największe firmy fast fashion na rynek modowy, warto przyjrzeć się czołowej sieciówce, Zarze. W 2022 roku na całym świecie znajdowało się 2047 sklepów stacjonarnych tej firmy, a należy pamiętać, że funkcjonują także strona internetowa oraz aplikacja – obie platformy umożliwiają wirtualne zakupy. Dzięki swojej dostępności, ugruntowanej pozycji rynkowej i możliwości dostarczania nowych kolekcji nawet co dwa tygodnie, Zara uplasowała się na 41 miejscu w rankingu Forbesa z 2020 roku klasyfikującego firmy o największej wartości (wartość firmy została wyceniona wtedy na 14,7 miliardów dolarów, przez co wyprzedziła w zestawieniu takie giganty sektora finansowego jak J.P. Morgan, HSBC czy Bank of America). 

Współczesny konsument ma coraz większe wymagania względem rynku – chce zakupić więcej, taniej, szybciej, podążając jednocześnie za nowoodkytymi mikrotrendami czy estetyką. To sprawiło, że na rynku pojawiło się miejsce dla nowego pokolenia fast fashion, czyli ultra fast fashion, do którego należą m.in. Shein, FashionNova czy Missguided. W ich ofercie może pojawić się od kilkudziesięciu do nawet stu kolekcji w skali roku. Oznacza to, że w ciągu tygodnia ich asortyment może wzbogacić się nawet o 900 nowych produktów. 

Tak szybka produkcja połączona z przystępnością cen produktów końcowych musi nieść za sobą jednak ukryte koszty. Ze względu na to, że firmy dążą do optymalizacji i minimalizacji niezbędnych wydatków, to muszą szukać wszelkich sposobów na realizację tego celu. I to właśnie z tego powodu cierpią prawa pracownicze oraz środowisko naturalne.

Fast fashion a prawa człowieka

Jak w najprostszy sposób można zaoszczędzić na masowej produkcji? Dopasowując lokalizację swoich fabryk tak, aby koszty produkcji były jak najniższe. W tym celu marki fast fashion przenosiły swoje główne szwalnie do państw, w których nie są w pełni szanowane i egzekwowane prawa człowieka. Stąd też główne ośrodki produkcyjne takich firm jak Zara, Stradivarius czy H&M znajdują się w Bangladeszu, Turcji czy Pakistanie. W tych krajach nie ma rygorystycznych kontroli dotyczących wykorzystywania dzieci do pracy, przymusowych nadgodzin, przestrzegania zasad BHP czy tzw. pensji głodowych. Ze względu na występowanie bardzo ubogich grup społecznych, giganty modowe nie muszą się martwić o niedobór pracowników – zawsze znajdą się chętni, dla których nawet minimalna płaca jest zapewnieniem wyjścia poza sferę najgłębszego ubóstwa. 

W 2016 roku The Guardian ujawnił realia panujące w fabrykach koncernu H&M w Myanmarze. Okazało się, że nie dość że w państwie tym płaca minimalna należy do jednej z najniższych na świecie (w przeliczeniu ok. 2,65 Euro za 8 godzin pracy), to także do pracy wykorzystywani są nieletni. Po wybuchu afery H&M zapewnił, że podejmie kroki w celu zmiany sytuacji, jednak dalej szyje tam odzież, co zostało ujawnione na bazie kolejnego skandalu w związku z zaprzestaniem sprowadzania towarów z Myanmaru przez większość dużych firm po wojskowym przejęciu władzy w kraju. 

Należy jednak pamiętać, że w wielu przypadkach fabryki te nie są własnością koncernów, a jedynie dystrybutorem gotowych produktów. Nie zwalnia to jednak marek modowych od odpowiedzialności, bo jako wielcy gracze rynkowi mają możliwość interwencji czy kontroli warunków panujących w tych miejscach. 

Na domiar złego niejednokrotnie jako nieetyczne mogą zostać zakwalifikowane źródła, z których marki szybkiej mody pozyskują materiały do wyrobu ubrań. Mimo tendencji do zwiększania świadomości w zakresie źródeł sprowadzania materiałów, producenci fast fashion pozyskują bawełnę bezpośrednio z Turkmenistanu, Uzbekistanu i Chin. W dwóch pierwszych wymienionych państwach powszechne jest praktykowanie przymusowej pracy dzieci na plantacjach bawełny. Natomiast bawełniana współpraca z Chinami często polega na zakupie produktu pochodzącego z regionu Sinciang (jest tam wytwarzane 80% chińskiej bawełny), który jest powszechnie znany jako miejsce ludobójstwa Ujgurów. Tym samym bawełna ta nie jest owocem konkurencji rynkowej, a produktem przymusowej pracy w obozach, o czym alarmują media i instytucje na całym świecie. 

Przemysł odzieżowy a środowisko

Produkcja fast fashion nie pozostaje obojętna względem środowiska naturalnego – i to zarówno w aspekcie samego sposobu wytwarzania produktów, jak i procesu obróbki produktu (np. pranie, farbowanie, konserwowanie) czy też dystrybucji towarów. 

Przemysł odzieżowy przyczynia się do wytworzenia 10% światowej emisji dwutlenku węgla – takie dane zostały podane przez Międzyrządowy Zespół Ds. Zmian Klimatu. Aby ułatwić sobie wyobrażenie skali problemu, warto zaznaczyć, że lotnictwo w 2020 roku przyczyniło się do wytworzenia 2,5% emisji CO2. Tym samym branża modowa ma bardzo wysoki ślad węglowy, co spowodowane jest nie tylko sposobem produkcji, ale także globalną skalą biznesu i przymusem transportu towarów.

Jednak to sam sposób wytwarzania produktów ma największy wpływ na wysokość śladu węglowego – według badań  zawartych w artykule „The enviromental price of fast fashion” w państwach, w których energia z węgla kopalnego wykorzystywana jest do produkcji towaru (np. w Chinach), ślad węglowy jest wyższy nawet o 40% względem państw, w których energia na wytworzenie tego samego produktu pozyskiwana jest z innych źródeł (możemy tu wymienić Turcję czy kraje europejskie). Tym samym nie dość, że ślad węglowy tej branży jest już bardzo wysoki, to także nie podejmuje się kroków, aby produkować tam, gdzie energia potrzebna do wytworzenia produktów nie zwiększy dodatkowo emisji CO2.

Ponadto, według Międzyrządowego Zespołu Ds. Zmian Klimatu przemysł odzieżowy zużywa rok w rok 1,5 biliona litrów wody. To nie jest jedyny zarzut, który można postawić tej gałęzi przemysłu względem zaniedbywania gospodarki wodnej. Poprzez tanią produkcję odzieży, fabryki przyczyniają się do zwiększania wydzielania mikroplastiku i mikrofibry, które w efekcie zatruwają wody źródłowe oraz faunę je zamieszkującą.

Pod pojęciem mikrofibry można rozumieć drobne kawałki plastiku wydzielające się podczas prania z ubrań wytworzonych z syntetycznych materiałów. Tym samym mikrofibra zalicza się do mikroplastiku. W trakcie prania mikrofibra przedostaje się wraz z zużytą wodą do systemów ściekowych, a stamtąd prosto do wód naturalnych. Zjawisko to jest niezwykle niebezpieczne ze względu na to, że poprzez swoją mikroskopijne rozmiary, organizmy wodne z łatwością mogą połknąć mikrofibrę, która następnie pochłania liczne zanieczyszczenia. Tym samym trujące cząstki przedostają się do łańcucha żywieniowego, docierając ostatecznie do nas, ludzi.

Rozwiązania w zasięgu ręki

W czasach dokładnego monitorowania wszelkich nieprawidłowości związanych z przestrzeganiem praw człowieka czy degradacji środowiska naturalnego wielkim koncernom nie pozostaje nic innego, jak przyznać się do błędów przeszłości i starać się nie tylko nie popełniać ich już więcej, ale także przeciwdziałać wszelkim szkodliwym działaniom. 

Z tego względu część firm wprowadziło politykę produktów “sustainable” lub “conscious” – zazwyczaj na towarach jest zaznaczone, że np. materiał potrzebny do ich wytworzenia pochodzi z ekologicznych, zrównoważonych źródeł. Dobrym tego przykładem jest program Primark Sustainable Cotton powstały w 2013 roku. Ma on na celu pozyskiwanie bawełny jedynie ze sprawdzonych źródeł, w których nie tylko ogranicza się zużycie energii i wody do wytworzenia bawełny, ale także dba się o dobrobyt pracowników. Co więcej, Primark poszedł o krok dalej – nawiązał współpracę z Oritain, firmą, która z wykorzystaniem metod kryminalistycznych weryfikuje, czy dana bawełna na pewno pochodzi ze zrównoważonego źródła upraw. 

Jak widać na tym przykładzie, narzędzia dla koncernów fast fashion istnieją, a co więcej, przy ich obrotach finansowych są zdecydowanie w zasięgu ręki. Aktualna świadomość społeczna dotycząca skutków globalizacji i zmian klimatycznych nie pozwala na kontynuację dotychczasowych praktyk i zmusza do podjęcia polityki przyjaznej środowisku. Nie ma jednak pewności, na ile niektóre zapewnienia są w rzeczywistości uskuteczniane, a na ile może być to greenwashing

A co pozostaje przeciętnemu konsumentowi zrobić w tej sytuacji? Zrozumiałe jest, że dla sporej części społeczeństwa zakupy w sklepach fast fashion są jedynym sposobem na połączenie spełnienia potrzeb codziennego użytkowania, podążania za modą oraz mieszczenia się w granicach budżetu. Tym samym celem tego artykułu nie jest zabranianie dokonywania zakupów, lecz raczej nawoływanie do bardziej przemyślanej konsumpcji. Należy także pamiętać, że wybieranie “zrównoważonej mody” to nie tylko zakupy w sklepach slow fashion, ale także dawanie naszym własnym ubraniom drugiego życia lub jak najdłuższe możliwe przedłużenie ich bytu.

Aleksandra Just

Leave a Reply