W ciągu ostatnich dwóch lat przestrzeń medialną zdominowała pandemia koronawirusa. Codziennie pojawiały się w niej informacje o liczbie zakażeń oraz zgonów, a w debacie publicznej kwestie zdrowotne zajmowały czołowe pozycje. Stopniowo jednak zainteresowanie tematem gasło, co było normalną reakcją na „przywyknięcie” do choroby. Wszystko przypieczętowała pełnowymiarowa inwazja Rosji na Ukrainę. W rezultacie od wielu miesięcy w mediach brakuje informacji o koronawirusie.

Nie oznacza to jednak, że dwa lata zawirowań pozostały bez konsekwencji dla stanu zdrowia Polaków oraz polskiej opieki medycznej. Mowa tu nie tylko o samych zakażeniach, ale także o wciąż podwyższonej liczbie zgonów.

Obecnie liczba zarejestrowanych zakażeń jest wyraźnie niższa, niż podczas szczytów pandemii w 2020 i 2021 roku. Statystyki są jednak zaniżone, ponieważ duża część populacji jest zaszczepiona, a dominujący wariant wywołuje słabsze dolegliwości niż poprzednie odmiany wirusa. Zniechęca to do wizyty u lekarza oraz wykonania oficjalnego testu przy wykryciu objawów potencjalnego zakażenia koronawirusem. Mimo że od 28 marca nie ma obowiązku izolacji dla chorych, ludzie wciąż obawiają się formalnej kwarantanny i chętniej skorzystają z prostego testu antygenowego, zakupionego w aptece.

Poszlaką wskazującą na to, że w wakacje mogła przetoczyć się przez Polskę fala zakażeń, są dane z wyszukiwarki Google. Wystąpienie wcześniejszych fal poprzedzała zwiększona częstotliwość wyszukiwania objawów zakażenia w Internecie. W sierpniu wystąpił wzrost zainteresowania hasłem „objawy COVID”, ale nie przełożyło się to na istotny wzrost liczby zakażeń w oficjalnych statystykach. Sugeruje to, że większość osób skorzystała z wyżej wymienionych testów antygenowych lub zupełnie zignorowała dalsze objawy, co sprawiło, że oficjalne statystyki zakażeń nie przedstawiały w tym okresie faktycznego rozmiaru kolejnej fali pandemii.

Pandemia w odwrocie, ale nadmiarowe zgony nie zniknęły

Niepokoją natomiast inne liczby. W porównaniu z latami przed pandemią wciąż na podwyższonym poziomie pozostaje liczba zgonów. Dotyczy to Polski oraz pozostałych państw Unii Europejskiej.

Obecnie mało istotna jest umieralność z powodu samego koronawirusa, gdyż dominujący wariant jest łagodny, a osoby najbardziej wrażliwe są w większości zaszczepione – pod koniec marca tego roku pełną dawkę szczepionki przyjęło ok. 80 proc. osób w wieku powyżej 60 lat. Skutkiem tego, śmierci wywołane bezpośrednio koronawirusem, chorobami współistniejącymi lub zatorem w szpitalach, spowodowanym nadmierną liczbą pacjentów z COVID-19, nie są już główną przyczyną nadmiarowych zgonów.  

Niewielką cegiełkę dokładają zmiany w strukturze wiekowej. Społeczeństwa europejskie się starzeją – według Narodowego Spisu Powszechnego udział osób w wieku poprodukcyjnym w całej populacji zwiększył się z 16,9 proc. w 2011 r. do 21,8 proc. dekadę później. Przez to, że seniorzy stanowią coraz większą część społeczeństwa, ich zgonów nominalnie jest coraz więcej. W poprzednich latach ich liczba była na niższym poziomie, przez co teraźniejsze dane o umieralności jawią się jako nadmiarowe (efekt bazy), choć w rzeczywistości odzwierciedla to naturalną kolej rzeczy. Starzenie się społeczeństwa tłumaczy jednak niewielką część wzrostu liczby nadmiarowych zgonów.

Służba zdrowia w oczekiwaniu na leczenie

Główną przyczynę podwyższonej umieralności Polek i Polaków stanowi raczej zaniedbanie ochrony zdrowia – pandemia dodatkowo pogłębiła wcześniej występujące problemy. Teraz problemem dla szpitali nie jest zatkanie pacjentami z koronawirusem, tylko niedobór personelu, który nie pozwala na obsługę „standardowej” liczby pacjentów.

Braki kadrowe i finansowe skutkują dłuższym czasem oczekiwania na przyjęcie oraz krótszym średnim czasem badania, co wpływa na jakość usług medycznych w kraju. W Polsce nie są publikowane dokładne dane pozwalające zmierzyć skalę tego zjawiska, ale są one dostępne dla Zjednoczonego Królestwa, które również zmaga się z niedofinansowaniem systemu ochrony zdrowia i szpitali. Podczas pandemii czas oczekiwania na przyjęcie na oddział intensywnej terapii znacząco się wydłużył i nie spadł po przejściu szczytów zakażeń. Według danych uzyskanych przez The Independent liczba pacjentów oczekujących na przyjęcie na oddział ratunkowy więcej niż 12 godzin wzrosła o 144 proc. Późniejsze przyjęcie na oddział redukuje szanse pacjenta na przeżycie, co skutkuje większą liczbą śmierci. Szacunki wykonane na podstawie liczb z Wysp Brytyjskich wskazują na dodatkowe tysiące zgonów w każdym miesiącu, wywołane jedynie zbyt długim oczekiwaniem na lekarza.

Żniwo zbierają teraz również choroby, które nie były odpowiednio diagnozowane podczas szczytów pandemii. Późniejsze wykrycie poważnych chorób skutkuje większym prawdopodobieństwem śmierci z ich powodu. Zjawisko dotyczy przede wszystkim osób ze starszych grup wiekowych, a to właśnie w tej grupie problem nadmiernej liczby zgonów jest największy.

Wydaje się, że obecnie opóźnione diagnozy mogą być głównym źródłem dodatkowych, często przedwczesnych zgonów. Aby temu przeciwdziałać, władze powinny np. zwiększyć budżet na płace dla lekarzy, w tym rezydentów – pozwoliłoby to wypełnić luki kadrowe w szpitalach i potencjalnie zmniejszyć czas oczekiwania pacjentów. Niezbędne byłoby także zwiększenie finansowania na chociażby zaopatrzenie i sprzęt medyczny, tym bardziej, że wiele polskich szpitali już teraz znajduje się w trudnej sytuacji finansowej. Biorąc pod uwagę tempo starzenia się społeczeństwa, działania należałoby podjąć jak najszybciej, a wydatki na poprawę jakości usług medycznych traktować jako inwestycję w lepsze jutro wciąż jeszcze młodych Polaków i Polek.

Jakub Łaszkowski

Leave a Reply